23 czerwca 2013

jelly foot


I kto mi powie, że moda nie zatacza koła? ;) Takie gumowe sandały nosiło się za małolata. I jeśli dobrze pamiętam to były unisex, nie miało to znaczenia czy noszą je dziewczynki czy chłopcy. Szczególnie te, które są teraz w Topszopie i Pullandbear. Szkoda, że nie mam żadnego zdjęcia potwierdzającego ich istnienie w latach 80-tych :D Może ktoś z was ma?
Wróciły ale teraz można je znaleźć w sieciówkach i do tego trochę się cenią. Podobają mi się i mam do nich sentyment, jednak nie wiem czy zdecyduję się na taki zakup. Praktyczność podpowiada mi, że w ponad 30 stopniowe upały, mogą okazać się małą wtopą. Jak wyczaję jakąś przecenę to kto wie.
Oczywiście wybór jest w kolorach i fasonach. Enjoy-a może wy się skusicie? ;)

topshop

topshop

topshop

pullandbear

asos

asos


bcbg

footasylum.com

jimmychoo



14 czerwca 2013

fields of gold

Czarny, piaskowy, musztardowy, biały i wężowy deseń. Wszystko idealnie przypasowało, nawet Rudy wkomponował się w seta ;) Pablo to nasz członek rodziny o wielu imionach. Historia jest taka, że chcieliśmy go nazwać imieniem jakiegoś piłkarza, ale np. Totti nam nie przypasował jak i pozostałe 
i trudno wołałoby się psa ;) Więc został po prostu Pablo, ale mówimy też Pituś, Rudy...

Zestawienie jest proste, mamy tu trochę kontrastów, jednak wszystko zależy od punktu widzenia. Najbardziej cieszę, z sneakersów. Zdobycz przypadkowa z H&M. Butki tak jakby na mnie czekały 
a w dodatku były w super niskiej cenie-bo takie najbardziej kocham. Aż całe 30zł :D















fot Anna Szczepaniak

top - noname sh
spodnie - house
naszyjnik - house
sneakersy - h&m %
pablo - bezcenny ;)

8 czerwca 2013

must see this place #3

W Aioli jest super i na tym zakończymy dzielnie się moimi wrażeniami hehe :D Nie no może troszkę więcej wam opowiem ;) Moje wizyty w Warszawie zazwyczaj są szybkie i krótkie, jednak jeśli tylko mam okazję tam być, to szukam możliwości, żeby zajrzeć w fajne miejsca. Tym razem udało mi się namówić znajomych na knajpę                       z jedzonkiem na Świętokrzyskiej 18. Aioli jest miejscem na dobry lunch, na spotkanie po pracy ale także na weekendowe świętowanie :) Według pomysłodawców charakter miał przypominać południowy styl życia. Czy spotkali się "po środku" to każdy może ocenić indywidualnie. Jak dla mnie są akcenty południowe ale  również da się wyczuć klimat wielkomiejski. Znajdziemy tam stos dużych puszek z pomidorami, dostępne są też produkty typowe dla południa europy jak i pełen kosz świerzych bagietek a te mogłabym zajadać non stop ;)
Surowe sufity, cegła na wierzchu, industrialne lampy, to styl Ailoi, który według wielu opini już się trochę przejadł. Nie mniej wystrój przyciąga uwagę.

A teraz trochę o jedzonku. Nazwa Ailoi to sos i jest połączeniem dwóch prowansalskich słów czosnek-alium oraz oliwa-oleum. W menu słowo Ailoi pojawiało się kilkakrotnie. Dlatego też postanowiłam zamówić reprezentatywnego burgera Ailoi. Dla mnie w takim posiłku najważniejsze jest mięso. Tutaj śmiało mogę postawić ocenę 5+ ;) Jedzonko pierwsza klasa, wszystko smakowało. Zwróciłam też uwagę na formę podania. Zwykła prostokątna deska, na niej burger, doniczka z frytkami i sweet słoiczek z sałatą (jak widać na fotach). 
No właśnie sałata...nigdy wcześniej nie jadłam połączenia kaszy jęczmiennej z sałatą, kawałkami mango                         i marchewki. Samo zdrowie ;) Nawet zastanawiam się, czy nie spróbować tego skopiować 
w domu?

Tak więc, jeśli będziecie w stolicy, zajdźcie sobie na lunczyk lub małe co nieco.
Już wiem, że następnym razem rzucam się na doradę-kocham ryby. Ciekawa jestem w jaki sposób jest podawana i jak smakuję oczywiście :D

...no i udało się spotkać paru celebrytów :P