21 marca 2014

Singapur part two

Czas na drugi post z podróży do tego niezwykłego państwa-miasta Singapur. Przeglądając zdjęcia kolejny raz, chyba nie zadawałam sobie sprawy ile tego jest. Wybaczcie mi ich jakość, ale iphonik dawał radę za dnia w nocy już trochę słabiej. Tak więc w tym wpisie jest ich sporo a dokładnie 
48 fotek!! Do rzeczy. Gdzie byłam i co jadłam. Trudno mi jest ocenić czy chociaż połowę Singapuru udało mam się zwiedzić? Coś zobaczyłam, to jest pewne i to wielkie "coś" zrobiło na mnie niemałe wrażenie :)

Pierwszego wieczoru wybraliśmy się na kolację do dzielnicy zwanej Litlle India. Nigdy nie byłam 
w Indiach, więc był to dla mnie przedsmak tego co mogę sobie wyobrazić. Trafiliśmy do knajpki The Conutryside Cafe Miejsce polecane przez portale turystyczne. Faktycznie, przemiła atmosfera i jedzenie na 5+ Jednak moją uwagę przykuł fakt, że tutaj nie było praktycznie w ogóle kobiet, sami mężczyźni, aż dziwnie się czułam ;)




Drugiego wieczoru słynne China Town. Jedna z większych dzielnic w Singapurze. Ruch, gwar do późnych godzin i oczywiście setki mini lokali z jedzeniem. Skusiłam się na królewskie krewetki i sok prosto z kokosa, który prawdę mówiąc nie miał określonego smaku. Ani słodki, ani kwaśny. Trafiliśmy jeszcze na dekorację z nowego roku chińskiego.








Oprócz tego widzieliśmy Oceanarium. Jedno z największych na świecie. I co tu dużo mówić, rybki jak rybki ale widok przepływających blisko delfinów jest niedoopisania. Nie dało się nie uśmiechać :)






W jeden dzień wybrałam się metrem na zwiedzanie miasta. Obrałam sobie punkt China Garden. Nie wiem co było większą atrakcją, jazda metrem czy chodzenie po ogrodzie w 33 stopniowym upale? ;)
Pomimo tego, warto było w końcu nie na co dzień oglądam setki drzewek bonsai i wylegujące się na kamieniach żółwi :)




W poprzednim poście wspomniałam, że Singapur ma sporo rzeczy zapożyczonych. Między innymi mają kolejkę gondolową, która przewozi na wyspę Sentoza. Trzeba też dodać, że ta wyspa to jedno wielkie centrum rozrywki dla Singapurczyków. Oceanarium, aquapark, plaża, Uniwersal Studio, sporo ekskluzywnych hoteli, park z motylami i insektami, ptasi park, potężne pola golfowe…dosłownie wszystko. Wjazd na wyspę jest płatny. 


I teraz numer jeden - Gardens by the Bay. Jeśli kiedykolwiek tam pojedziecie, koniecznie odwiedźcie to miejsce. Robi wrażenie. Każda roślina była zaaranżowana. Wielkie instalacje przypominające nasze kurki (grzyby) a pomiędzy nimi wisi kładka dla pieszych. Genialną rzeczą był plac zabaw dla dzieci. A tak naprawdę to potężna fontanna. Staliśmy i patrzeliśmy jak masa dzieciaków szaleje w tych światłach i wodzie.




A teraz co jadłam a co tylko widziałam :D 

Chińskie pierożki, czyli dumplings. Ciasto przypomina nasze pyzy na parze.


Sałatkę z marynowaną meduą-jellyfish ;) Całkiem dobrze smakowała :D


Grillowana ośmiornica. Uwielbiam owoce morze, więc byłam przeszczęśliwa.


Krab-to był mój pierwszy raz. A jaka przy tym zabawa. Fartuch i specjalny sprzęt a mięsko tak soczyste i smaczne…ach!



Bubble tea, super sprawa. Ja wzięłam sobie rumiankową. Można wybrać poziom cukru i lodu :)




Tych owoców nie odważyłam się skosztować, bo nie ładnie pachniały. Podobno durian (tak się nazywa) to ich przysmak ale to śmierdzi :)


Grilowane słodkie ziemniaki. Ciekawa sprawa.


Typowy food court, otwarty całą noc.



Koniec…uf
Polecam Singapur :)















1 komentarz:

  1. Kurcze podziwiam cię, że odważyłaś się jeść takie dziwne potrawy :D Ja bym chyba się bała.
    PS Ale z Ciebie lachon na ostatnim zdjęciu ;)

    OdpowiedzUsuń