Odkąd wróciłam, ciągle zadaje sobie pytanie " Viola, naprawdę byłaś w Ameryce?" :D
Jakoś ciągle jest mi trudno w to uwierzyć. Nie wiem dlaczego tak to przeżywam, ale dla mnie było to wielkie wydarzenie, wielka wyprawa za ocean. Jeszcze niedawno hasło "Ameryka" wydawało mi się tak bardzo odległe i mało możliwe.
A tutaj proszę. Pierwsza informacja w październiku. W grudniu już kupione bilety ( podobno i tak późno ) a marzec pojawił się nawet nie wiem kiedy i siedzimy w samolocie ( poleciałam z dwójką super ludzi. Nadią i Danielem ;)
Moja podróż to nie były takie typowe wakacje ale bardziej delegacja związana z moją drugą pasją - czyli pracą młodzieżową. Ale trochę przyjemności też było ;)
Zapytacie pewnie jakie są moje wrażenia? Tak więc są DUŻE hehehehe - w dosłownym znaczeniu tego słowa ;) W USA wszystko jest duże zaczynając od domów przez ziemię, samochody, drogi, kończąc na kartonach na płatki śniadaniowe. Można to opisać tak: nasze pojeminiki XXL to u nich M :D
Miałam okazję być w trzech stanach: Tennessee, Florida i Meryland
Wszystkie trzy zupełnie różne. W sumie możnaby powiedzieć, że byłam w czterech, bo Nowy York to już inny stan. Ale dla tego miasta, zostawię osobny wpis. ( BYŁAM TAM!! :D )
W skrócie, bo nie będę was zamęczać.
Jedzenie - kilka razy udało nam się zjeść coś smacznego ale na dłuższą metę nie mogłabym tego jeść. Przez pierwsze kilka dni nie mogłam się przestawić na lunch i dinner. Dla nich te dwa posiłki to dwa, WIELKIE posiłki. Zresztą śniadania też, nie należały do lekkich. Warzywa były w sklepach ale chyba nikt ich nie kupował. Chleba nie mają. Chyba, że duże drogie piekarnie prowadzone przez Włochów lub Polaków.
Ah zapomniałabym o śniadaniowni 24h - iHope. Niezdrowe, ale smaczne :D
Ludzie - co mnie zdziwiło, to ich otwartość. W dużych supermarketach na wejściu stali ludzie i miło Cię witali - to jest, ich praca ;) Generalnie, wszędzie nas zaczepiali. Nawet jeśli to trochę sztuczne, to przyznam, że spodobało mi się. Moglibyśmy mieć taki nawyk ;)
Miasta - widziałam trzy miasta w Tennessee: Knoxville, Chattanooga i Cleveleand. To ostatnie to takie typowe amerykańskie miasteczko. Duże przestrzenie, cisza, wszyscy jeżdżą wielkimi pickupami :D Na Florydzie, trudno było rozróżnić miasta, bo zlewały się tak jak na Śląsku. Baltimore jest portowym miastem, słynącym ze sprzedaży niebieskiego kraba, którego nie udało mi się zjeść :/ No a Nowy Jork.... :D :D
Samochody - zdążyłam nauczyć się jeździć na automatycznej skrzyni biegów. Proste ale rozleniwia strasznie :D Prowadziłam potężnego pickupa - dogadaliśmy się ;)
Natura -na Florydzie wpadły mi w oko takie drzewa, ze zwisającym czymś. Wrzucałam na instagrama. Nazywają się Oplątwa brodaczkowata ;) A Pelikany są takie cudowne - mają ich tam sporo. Plaże mają biały piasek, jak cukier. Ktoś mi kiedyś o nich opowiadał i w końcu zobaczyłam to na własne oczy :D :D
Sklepy - zakochałam się w trzech, których chyba u nas nie ma. American Eagle (może jest w Wawie?) Forever 21 i mój ulubiony Urban Outfitters.
Ale poznałam jeszcze jeden - Target. To trochę takie nasze Tesco, ale dużo lepsze. I mieli tam wszystko. Ciuchy też niczego sobie, pewnie niektóre będą się pojawiać w postach :D
Kończę. Bo kto lubi tyle czytać hehehe. Oglądajcie fotki :D
fot Me&myIphone :D
Kolejne potwierdzenie na to, że marzenia się spełniają! Super!
OdpowiedzUsuńPS. Nie bałaś się pelikanów? :-)
A powinnam się bać? No to się nie bałam :D
UsuńFaaantaastyycznaa wycieczka!! :D :D Super! Ściskam!
OdpowiedzUsuńsuper zdjęcia!!!
OdpowiedzUsuńjak z filmu :D dobre ujęcia V'
OdpowiedzUsuń